_____________________________________________________________
- Kochanie wróciłem – powiedział
Mark i wszedł do kuchni. - Kochanie – powtórzył lecz nikt mu nie odpowiedział. Pewnie
poszedł spać – pomyślał. Odwrócił się i spostrzegł list. Oczy rozszerzały
się po przeczytaniu każdej linijki.
Kochany Marku!
Pewnie musisz być zdziwiony,
ze zamiast mnie zastałeś tylko ten list. W tym liście wyleje wszystkie
żale i smutki ponieważ będzie to mój ostatni list.
Pamiętasz nasze pierwsze
spotkanie? Mieliśmy wtedy po cztery latka. Ja siedziałem pod drzewem wiśni i rysowałem
coś. Zawiał wiatr i jeden z kwiatów spadł mi na nos. Już miałem go zdjąć gdy
pojawiłeś się Ty, zdmuchnąłeś go, posłałeś Mi najpiękniejszy uśmiech jaki
kiedykolwiek widziałem i najzwyczajniej w świecie odszedłeś. Po kilku
minutach podbiegłem do Ciebie, rzuciłem Ci się na szyję, pocałowałem w policzek
i dałem kartkę. Narysowane były ma niej serduszka. To właśnie wtedy zakochałem
się po raz pierwszy (i ostatni).
Pewnego razu natknąłem się na
Ciebie i Rafała w dość nietypowej sytuacji. A mianowicie przyciskałeś go do
ściany i całowałeś zachłannie. Wybaczyłem.
Za drugim Twój kuzyn. Jak Mu
było? A tak. Marcin. Wybaczyłem.
Tamtej nocy gdy zobaczyłem w Twoich objęciach innego mężczyznę myślałem, że
śnię. Miałem nadzieje, że za chwilę obudzę się z krzykiem, a ty przytulisz mnie
i wyszeptasz ,że nigdy mnie nie opuścisz, że jestem dla Ciebie najważniejszy.
Ale to się nie stało. Nadal leżałeś tam na naszym łóżku z tym Kimś.
Oplatałeś Go ramionami jakby od tego zależało twoje życie. Pomyślałem wtedy Cur
amare? Cur ita facis? *.
Zacisnąłem powieki ale to nie powstrzymało
niechcianych łez. Wybiegłem z Naszego domu i poszedłem do Shevy. Płakałem
całą noc, a On siedział za mną i słuchał, po czym przytulił mnie i powiedział,
że wszystko będzie dobrze.
To koniec Kochany.
Tamtej nocy skończyło się Me życie. Kiedy to czytacz stoję pewnie przed lustrem
i przecinam kolejną żyłę, a do umywalki spadają kolejne krople Mej szkarłatnej
krwi. Mówią, że krew oczyszcza. Carus Valete**.
Twój
Sebastian.
P.S Jestem ciekaw czy uronisz
chociaż jedną łzę nad Mym martwym ciałem.
- O nie – wyszeptał – tylko
nie to. Błagam – wyszlochał i wypuścił kartkę rąk . Nogi same pokierowały go do
łazienki. Chwycił za klamkę i spróbował otworzyć drzwi. Zamknięte. Cholera
– pomyślał. Wziął rozbieg i wyważył przeszkodę. Sebastian leżał na
podłodze w kałuży własnej krwi. Jego czerwone włosy zlewały się ze szkarłatnym
płynem. Fioletowooki podszedł do martwego ciała i przycisnął je do
własnej piersi.
- Przepraszam – wyszlochał w
jego włosy – Boże tak mi przykro. Kocham cię Seba. Proszę obudź się. Obudź się
i powiedz, ze to tylko głupi żart. Boże jak ja bym chciał cofnąć czas. Nigdy
bym do tego nie dopuścił.- powiedział zapłakany. Jego uwagę przyciągnęła
żyletka. Sięgnął po nią i przyłożył ja sobie do nadgarstka. Zanurzył ją w
skórze i zrobił długie ciecie – od nadgarstka aż do łokcia. To samo zrobił na
drugiej ręce. Zrobił jeszcze kilka ciąć długie i krótkie, głębokie i
płytkie po czym potłukł lusterko.
- Kocham cię. Kochałem, kocham
i kochać będę – powiedział uroczyście i podniósł największy kawałek szkła.
Przystawił go sobie do gardła i pokonał ostatnia przeszkodę, która dzieliła go
od wiecznego życia z ukochanym.
KONIEC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz